ale się nie znajduję. O! mnie już wtedy nie będzie, gdy to nastąpi.
— A gdzież ty będziesz wtedy?
— W grobie.
Balsamo zadrżał.
— Ty miałabyś umrzeć Lorenzo? Nie, nie, ty żyć będziesz wraz ze mną długie lata — i będziemy kochać się zawsze.
— Kiedy ty mnie wcale nie kochasz, Józefie....
— Mylisz się, droga Lorenzo.
— Nie dosyć, nie dosyć mnie kochasz Józefie! — zawołała, zarzucając mu ręce na szyję i tuląc głowę w jego namiętnym uścisku.
— Cóż mi zarzucić możesz Lorenzo?
— Oziębłość twoją. Dlaczego usuwasz się ode mnie? Czy cię usta moje tak palą? O, gdybyś mi powrócił moje niewinne lata dziewicze, owe spokojne noce wśród murów klasztornych w Subiaco, gdy na skrzydłach zefirów posyłałeś mi pocałunki, a ja czułam je na ustach moich, wśród samotnej celi....
— Lorenzo! Lorenzo moja!
— Czemu mnie unikasz Józefie! czemu uciekasz przede mną? Podaj mi rękę, niech ją uścisnę; daj oczy twoje, niech je ucałuję. Nie jestemże żoną twoją, Balsamo?
— O tak, droga Lorenzo, jesteś moją żoną, ukochaną nad wszystko.
— Czemu pozostawiasz mnie samotną, opuszczasz; dlaczego nie utulisz mnie nigdy w uścisku?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/831
Ta strona została przepisana.