— No, no, — odparł starzec — znam ja Taverney doskonale i wiem dobrze co mówię; powtarzam jednak, że pomimo, iż znajdujemy się tak daleko od słońca, zwanego Wersalem, moja córka pozna świat jaknajdokładniej, dlatego, że ja miałem sposobność poznać go, jak to mówią — nawylot. W mojem doświadczeniu, w moich wspomnieniach, w radach moich, znajdzie wyborny dla siebie arsenał. Muszę atoli uprzedzić pana, że klasztor spłatał mi szkaradnego figla... Moja córka, o czem ja wiem tylko, była najpierwszą uczenicą, skorzystała badzo wiele i trzyma się ściśle zasad Ewangelji. Przyznaj pan, że nie mam szczęścia...
— Panna Andrea to anioł — odpowiedział Balsamo — a jeżeli mam być szczery, powiem otwarcie, iż to, co usłyszałem, nie dziwi mnie wcale.
Andrea skłoniła się przyjaźnie baronowi i na znak, dany jej wzrokiem przez ojca, zajęła miejsce przy stole.
— Siadaj pan, panie baronie — odezwał się Taverney — i jeśliś głodny, zabieraj się do jedzenia. Uprzedzam tylko, że potrawka musi być nieszczególna, bo to bydlę, mój La Brie, nic uczciwie przyrządzić nie potrafi.
— Jakto!... Pan kuropatwy nazywasz nieszczególną potrawką?... — zapytał gość z uśmiechem — ależ to jawna niesprawiedliwość względem własnej kuchni. Kuropatwy w maju, toż to osobliwość prawdziwa. Czy to z pańskich posiadłości?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/84
Ta strona została przepisana.