— Dobrze, a więc uciekaj, gdy możesz, Lorenzo, ale uprzedzam cię, że za pierwszym razem ukarzę cię tak boleśnie, iż na opłakanie zabraknie ci łez, a za drugim zbiję bez miłosierdzia i wytoczę wszystką krew z żył twoich.
— Boże, mój Boże! morderca! zbój! on mnie chce zamordować! — krzyknęła Lorenza w ostatecznym wybuchu gniewu, wijąc się po dywanie.
Balsamo patrzył na nią przez chwilę, a w oczach jego, na przemianę, błyszczał gniew i litość.
Litość zwyciężyła.
— Lorenzo, uspokój się, proszę cię — wyrzekł. — Przyjdzie chwila, gdy będzie wynagrodzone wszystko, co wycierpiałaś.
— Zamknięta! jestem zamknięta! — krzyczała Lorenza, nie słuchając tego, co do niej mówił Balsamo.
— To są chwile próby.
— Jestem szalona! szalona!
— Ja cię wyleczę.
— O! lepiej oddaj mnie zaraz do domu warjatów lub zamknij w prawdziwem więzieniu.
— Tego nie mogę uczynić, wiem, co mówiłabyś o mnie.
— A więc zabij mnie! zabij zaraz!
I, zerwawszy się z dywanu, z szybkością i zwinnością dzikiego zwierzęcia, Lorenza biegła ku ścianie, chcąc głowę o mur roztrzaskać! Wtedy Balsamo wyciągnął do niej rękę i szepnął słowa
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/844
Ta strona została przepisana.