— Moich posiadłości?... A toż ja, Bóg wie odkąd, nic a nic zgoła nie posiadam. Poczciwy ojciec dosyć mi co prawda zostawił, ale poszło to wszystko oddawna między ludzi, wszystko oddawna zostało sprzedane, zjedzone i przetrawione. Niestety, albo raczej dzięki Bogu, nie mam obecnie ani jednej piędzi ziemi!...
To ten próżniak, Gilbert, który tylko czytać i marzyć potrafi i który, licho wie skąd, wykręcił sobie jakąś starą fuzję, a umie zawsze zdobyć gdzieś trochę śrutu i prochu, wymyka się od czasu do czasu i plądruje po gruntach sąsiadów moich.
Jestem przekonany, że wcześniej czy później dostanie się za to na galery, a bronić go z pewnością nie będę. Owszem, będę bardzo rad, że choć w ten sposób uwolnię się od nicponia. Gdyby nie to, iż Andrea przepada za zwierzyną, dawnobym już przepędził niegodziwca.
Balsamo wpatrywał się tymczasem w piękną twarzyczkę dziewczęcia i nie dostrzegł na niej ani jednej zmarszczki, ani najlżejszego rumieńca. Zasiadł pomiędzy nią i baronem, a ona nie okazując wcale zakłopotania z powodu skromnej zastawy stołu, przysunęła potrawę zdobytą przez Gilberta, przyprawioną przez La Brie’a, a skrytykowaną przez barona.
Biedny La Brie nie uronił naturalnie ani jednego słowa z pochwał, jakie Balsamo oddawał jemu
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/85
Ta strona została przepisana.