Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/852

Ta strona została przepisana.

— Ja się duszę, co to znaczy, mistrzu? Pot leje mi się z czoła. Co to za dziwne odgłosy?
— Oto przyczyna — rzekł Balsamo, postępując parę kroków naprzód i odkrywając przed zdziwionem okiem kardynała amarantową zasłonę, poza którą ukazał się olbrzymich rozmiarów komin, a na nim gorzało przerażające ognisko.
Komin zajmował środek drugiej izby, dwa razy większej od pierwszej.
— Ależ to straszne, w istocie — rzekł kardynał, usuwając się na bok.
— To komin — spokojnie odpowiedział Balsamo.
— Komin, widzę to, ale bywają kominy i kominy; fizjognomja tego wcale nie przypada mi do smaku. Cóż to gotuje się na tej kuchni? Zapach nie podoba mi się jakoś.
— Tu gotuje się to, o czem mówiłem, księciu.
— Jakto?
— Wszak wczoraj, dałem księciu próbkę mojej sztuki; jutro wieczorem miałem rozpocząć moją czynność, gdyż na pojutrze obiecałeś mi Ekscelencjo bytność u mnie; ale gdy dowiedziałem się, że dziś jeszcze ma mnie spotkać ten zaszczyt, przygotowałem wszystko.
— Jakto, więc naczynia, stojące tu na tej kuchni?...
— Za dziesięć minut dadzą nam złoto tak czyste jak cekiny weneckie lub toskańskie.