— Pokaż mi to mistrzu — jeżeli można.
— Dobrze, ale nie bez pewnych ostrożności, oto maska amiantowa, niechaj książę zakryje nią twarz, bo inaczej tak silny płomień, mógłby wzroku pozbawić. A to byłoby nieszczęście...
— Spodziewam się!... moich oczu nie oddałbym pewno za te sto tysięcy skudów, któreś mi obiecał.
— Tak piękne i dobre oczy jak Waszej Eminencji są nieoszacowane.
Książę, bardzo dbający o swoją powierzchowność, z przyjemnością wysłuchał komplementu.
— A zatem — rzekł przypasowując maskę, mamy zobaczyć złoto.
— Mam nadzieję, że je zobaczymy.
— Wartości stu tysięcy skudów?
— Może i więcej — to się pokaże.
— Byłbyś istotnie wspaniałym czarownikiem — rzekł książę, z bijącem sercem czekając rezultatu alchemji.
— Teraz proszę się na bok usunąć, bo zdejmę pokrywę.
Balsamo szybko zarzucił na siebie krótką koszulkę amiantową, chwycił silną dłonią olbrzymie cęgi i podniósł żelazną pokrywę rozpaloną do czerwoności. I pokazały się zaraz cztery tygle jednakowej wielkości — jedne napełnione były cieczą czerwoną, drugie białawą, ale w tej barwie przebijała się jeszcze czerwoność pierwszych.
— Więc to złoto! — rzekł książę stłumionym
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/853
Ta strona została przepisana.