głosem, jakby się obawiał, aby dźwięk jego mowy nie przeszkodził spełnieniu się czarów.
— Tak Mości Książę, te cztery tygle są stopniowane; jedne gotują się już dwanaście godzin, drugie jedenaście. Eliksir, który ma stanowić o przemianie tych materjałów, wlewa się dopiero w chwili kipienia wrzątku. Jest to tajemnica, którą powierzam księciu jako uczonemu koledze. Ale oto patrz, mości książę, w tym tyglu już metal doszedł do stanu w którym przelać go wypada. Proszę się usunąć.
Książę wykonał zlecenie. Balsamo porzucił rozpalone cęgi, wziął zaś do ręki narzędzie przedstawiające niejakie podobieństwo z łyżką durszlakową, z tą jednak różnicą, że zamiast drobnych, okrągłych dziurek, miała ona większe podłużne otwory.
— Co to jest, mistrzu? — zapytał książę.
— To jest forma, mości książę, z której wyjdą sztabki złota równego zupełnie kształtu i wagi.
— Aha! — szepnął książę z podwojoną uwagą.
— Balsamo rozłożył na ziemi warstwę białych konopnych pakuł; stanął pomiędzy kominem i kowadłem, roztworzył ogromną księgę, przeczytał z niej słowa zaklęcia, trzymając w ręku różdżkę czarnoksięską, poczem wziął w rękę wielkie cęgi, zakończone kulisto, a mogące utrzymać rozpalony tygiel.
— Złoto będzie piękne i w najlepszym gatunku — rzekł Balsamo.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/854
Ta strona została przepisana.