Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/867

Ta strona została przepisana.

Niezadługo powtórzyło się pukanie.
— O! Althotas niecierpliwi się, to dobry znak.
Balsamo wziął długi kij żelazny, stojący w kącie, zaczepił go o żelazne kółko w suficie i pociągnął ku sobie. W tejże chwili od sufitu spuściła się klapa i oparła się aż na podłodze; Balsamo stanął na niej, i natychmiast podniosła się wraz z nim, wróciła na miejsce swoje w suficie, a Balsamo znalazł się w przybytku swojego mistrza.
To nowe mieszkanie Althotasa było oświetlone tylko od sufitu i wyglądało jak studnia wielkich rozmiarów. Pokój miał objętości mniej więcej szesnaście stóp na dziewięć wysokości; zewsząd szczelnie zamknięty wśród gładkich murów.
Pokój ten, w porównaniu z pomieszczeniem Althotasa w powozie, mógł wydać się wspaniałym jak pałac.
Starzec siedział w fotelu na kółkach, przed stołem kształtu podkowy, na którym leżała chaotycznie zmieszana wielka ilość książek, rękopisów ze znakami kabalistycznemi, roślin, ziół, flaszeczek i narzędzi rozmaitego rodzaju.
Starzec, zatopiony w pracy, nie dojrzał wcale Balsama.
Światło, zwieszającej się od ściany lampy, padało na łysą głowę mędrca, żółtą i błyszczącą, jak kość słoniowa.
W ręku trzymał flaszeczkę białą, napełnioną płynem i przeglądał ją pod światło, jak to czynią