— Tak jest, mistrzu, to potęga nieubłagana, niczem niezwalczona.
— Czy gdy widzisz trupa, przejmuje serce twoje trwoga i żal?
— Nie — odpowiedział spokojnie Balsamo, zbyt wiele widziałem nędzy ludzkiej, aby widok trupa miał przejmować mnie trwogą lub żalem. Życie cenię bardzo mało; ale potęgę śmierci uznawać muszę, jako potęgę. Nikt z pod praw jej wyłamać się nie zdoła.
Althotas spokojnie słuchał mowy Balsama, wziął tylko do ręki skalpel i obracał go w palcach. Potem, spojrzawszy wokoło siebie, wskazał wzrokiem kąt izby, gdzie na słomie drżał czarny piesek, jeden z trzech, przysłanych przez Balsama uczonemu, który potrzebował ich do doświadczeń.
— Weź tego psa i połóż go tu na stole.
— Balsamo spełnił rozkaz.
Biedne zwierzę, drżało na całem ciele, starając się wyrwać z rąk nielitościwych; wił się biedny i skowyczał boleśnie.
— Zapewne musisz wierzyć w życie, skoro wierzysz w śmierć — rzekł Althotas.
— Naturalnie.
— Ten pies jest żywy? Jak ci się zdaje?
— Musi być żywy, skoro skowyczy, wije się i boi.
— Jakie te czarne psy są brzydkie; na drugi raz postaraj się o białe.
— Dobrze, postaram się.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/881
Ta strona została przepisana.