— Jak się masz, kochana czekolado, pójdź, luba, pogadamy ze sobą.
Postawił tacę na stoliku, na którym sam usiadł.
— Chodź tu, Chon, wypijemy czekoladę; a kto jest w złym humorze, nic nie dostanie.
Chon skinęła przecząco, dając znak Janowi, żeby sam używał.
— Przyjemni jesteście oboje, niema co mówić! Ja cierpię, ja się smucę, a wy się obrażacie.
— Cóż ci jest, Joanno? powiedz — zapytała, zbliżając się, Chon.
— Ani jedno z was nie pomyśli o tem, czem ja się dręczę.
— Powiedz nam, Joanno, jeśli chcesz, żebyśmy z tobą współczuli.
Jan, zajęty śniadaniem, nie ruszał się z miejsca.
— Może ci brak pieniędzy? — zagadnęła Chon.
— O to możesz być spokojna, wprzód ich może zabraknąć królowi, niż mnie.
— To pożycz mi tysiąc dukatów; oddasz mi prawdziwą przysługę, — odezwał się Jan.
— Dam ci tysiąc szczutków w twój nos czerwony.
— Król nie chce porzucić tego nieznośnego Choiseul’a? zagadnęła Chon.
— A to nowina! Wiecie dobrze, że są złączeni na całe życie.
— Może stary król zakochał się w swojej synowej?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/893
Ta strona została przepisana.