Pan de Sartines wyciągnął rękę, wziął ołówek i zaczął pisać.
— Lat ośmnaście. — Jak na imię temu chłopcu?
— Gilbert.
— Czem się trudni?
— Prawdopodobnie niczem.
— Skąd pochodzi?
— Z Lotaryngji.
— Gdzie był przedtem?
— W służbie u rodziny de Taverney.
— Czy go przywieźli z sobą?
— Nie, siostra moja Chon kazała go podnieść na gościńcu nawpół umarłego z głodu i wyczerpania, wzięła go do karety, przywiozła do Luciennes, a tam...
— Cóż dalej, panie wicehrabio?
— Tam, obawiam się, czy nie nadużył gościnności.
— Nie, tego nie mówię... tylko uciekł w tak dziwny sposób.
— A teraz pan chce go dostać napowrót?
— Tak jest.
— Czy nie domyśla się pan mniej więcej, gdzie obecnie znajdować się może?
— Spotkałem go dziś przy studni, na rogu ulicy La Plâtrière, i zdaje mi się, że musi mieszkać w tej stronie; domyślam się nawet w którym domu.
— A więc skoro wiadomy jest panu dom, w którym się ukrywa, nic łatwiejszego, jak posłać
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/908
Ta strona została przepisana.