li nie była sobie rogu zdzierała!... Bo paznokieć to róg, panno Nicolino, róg najzwyczajniejszy!...
Nicolina, nieprzywykła do komplimentów barona, spojrzała nań z lekkim uśmiechem, zdradzającym zdziwienie raczej niż zadowolenie z pochwały.
— Tak... tak... — odezwał się de Taverney, zauważywszy, co się działo w serduszku dziewczyny. — Tak... tak... moja panno... świętą prawdę ci powiedziałem — i radzę zanotuj ją sobie w pamięci. Bo muszę ci powiedzieć, kochany gościu, — dodał, zwracając się do Balsamo, — że panna Nicolina, którą tu oto widzisz, nie jest bynajmniej taką jak jej pani świętoszką, i wcale się nie przeraża, gdy jej kto podobać się pragnie.
Balsamo spojrzał żywo na córkę barona i spostrzegł, że piękna jej twarzyczka przybrała wyraz jaknajwyższej pogardy. Nastroił się też na tę samą zaraz nutę, za co Andrea była mu wdzięczna widocznie, bo z mniejszym chłodem czy niepokojem zaczęła spoglądać na niego.
— Czy uwierzysz, kochany gościu, — zaczął znowu baron, pogłaskawszy Nicolinę pod brodę, — czy uwierzysz, że ta ladaco przeszła przez klasztor, tak samo jak moja córka, i że także odebrała pewne wykształcenie? Nie rozstają się też z sobą ani na chwilę nawet. Podobne przywiązanie mogłoby bodaj wywołać uśmiech zadowolenia panów filozofów, utrzymujących, że i ten gatunek stworzeń posiada taką samą jak my duszę.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/91
Ta strona została przepisana.