Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/915

Ta strona została przepisana.

— To on!
— Czytajmy dalej: — Wieczorem Rousseau zabrał z sobą do domu chłopca; do północy nie widziano, aby tenże wychodził z domu.
— 18. Młody człowiek nocował u pana Rousseau i zdaje się, że stale zamieszkał przy nim.
— Jeszcze mam jedną słabą nadzieję; może Gilbert ma kogoś z krewnych w tym domu i mieszka u nich, a nie u filozofa.
— Zobaczymy. Stój! — zawołał de Sartines na stangreta.
Powóz zatrzymał się; de Sartines wysiadł. Zaledwie postąpił kilka kroków, spotkał człowieka w szarym surducie, zapiętym pod szyję.
Człowiek ten, zrównawszy się z panem de Sartines, zdjął kapelusz i spokojnie popatrzył na ministra policji.
Pan de Sartines skinął na niego, szepnął mu krótki rozkaz, i jegomość wnet zniknął w ciemnym korytarzu.
De Sartines wrócił do powozu.
W pięć minut potem nieznajomy stanął u drzwiczek pojazdu.
— Odwracam głowę, żeby mnie nie widział, rzekł Dubarry.
Sartines uśmiechnął się, wysłuchał raportu agenta i odprawił go.
— Czego się pan dowiedziałeś? — zapytał Dubarry.