Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/926

Ta strona została przepisana.

sób dobrze pomyślany, chociaż powiem, że nie bez pewnego niebezpieczeństwa dla młodego człowieka.
Król popatrzył na pana de la Vauguyon z uśmiechem, który możnaby nazwać cynicznym, gdyby nie to, że usta Ludwika XV miały przytem wyraz pełen dowcipu.
— Nie mówmy już dziś o tego rodzaju niebezpieczeństwie, a wróćmy do rzeczy. Cóż dalej czynić nam wypada? Czy wiesz pan?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.... i czekam na to, co mi powie Wasza Królewska Mość.
— W tej chwili; panowie składają ostatnie powinszowania delfinowi, a damy jego żonie, proszę cię wejdź do salonu, odwołaj na bok księcia, zaprowadź go korytarzem, aż do drzwi galerji, od której klucz ci powierzam; daj go Ludwikowi i powiedz mu, że drzwi wiodące do sypialni, znajdują się na końcu galerji; powiedz my, niech tam zabawi dwadzieścia minut, które spędzi na oglądaniu obrazów, zdobiących ściany, poczem wejdzie do sypialni.
— Rozumiem, Najjaśniejszy Panie!
— Dobranoc panu, panie de la Vauguyon.
— Najjaśniejszy Pan nie ma do mnie urazy?
— Sam nie wiem; przyznaj, że gdyby nie ja, rodzina królewska byłaby fatalnie skompromitowaną.
Zaledwie drzwi zamknęły się za odchodzącym, król zadzwonił.
Wszedł Lebel.