— Czuję całą niestosowność... wiem, że to się sprzeciwia przyjętemu na dworze francuskim zwyczajowi, ale, Najjaśniejszy Panie, racz spojrzeć na arcyksiężniczkę...
Marja-Antonina stała oparta o poręcz fotelu, blada i sztywna, i gdyby nie to, że zęby szczękały jej, jak w febrze, możnaby ją wziąć za posąg trwogi.
— O! nie myślę sprzeciwiać się arcyksiężniczce w tym względzie. Zresztą są przecie dziurki od klucza we drzwiach, to jeszcze będzie zabawniej — rzekł półgłosem Ludwik XV.
Delfin usłyszał ostatnie słowa dziadka i zarumienił się mocno.
Usłyszała je także Marja-Antonina, ale nie zrozumiała, o co chodzi.
Król zbliżył się do synowej, ucałował ją i wyszedł, wiodąc z sobą księżnę de Noaille, i śmiejąc się szyderczo.
Inni obecni usunęli się natychmiast.
Nastąpiło głębokie milczenie.
Nakoniec książę zbliżył się do Marji-Antoniny, serce biło mu szybko, czuł gwałtowną falę krwi, bijącą mu do głowy, napływającą do wszystkich żył; tę krew młodą, domagającą się miłości.
— Pani — rzekł, zbliżając się do arcyksiężniczki — czy nie jesteś cierpiąca, takaś blada w tej chwili!
— W istocie, czuję się dziwnie podrażnioną; burza straszna musi być w powietrzu; ja zawsze cierpię przed burzą.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/932
Ta strona została przepisana.