Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Taverney. — Czybyś też pan uwierzył, kochany gościu, czego mi kiedyś syn mój dowodził?...
— Pan baron ma zatem syna?...
— Mam, niestety!... Vice-hrabia de Taverney, porucznik żandarmów Delfina! Przepyszny okaz!...
Ostatnie dwa wyrazy wymówił baron z jakimś szczególnym naciskiem.
— Winszuję, — rzekł Balsamo z ukłonem.
— Pan porucznik, — zaczął starzec, — to także skończony filozof. Śmieszne to, słowo honoru; zaczął oto rozprawiać o potrzebie wyswobodzenia murzynów. A cóż się z cukrem stanie? — zapytałem. — Pijam kawę bardzo słodką i król Ludwik XV także. — Mój ojcze!... — odpowiedział vicehrabia, — lepiej się obyć bez cukru, niż patrzeć na to, tak strasznie cierpiące plemię... — Co za plemię?... — zawołałem oburzony — plemię małp — dodałem i tak zawiele czyniąc im honoru. — A wiesz pan, co mi synek mój odpowiedział? — Nie odgadniesz tego, choćbyś myślał lata całe. Zaczął mi oto dowodzić, że wszyscy ludzie są sobie braćmi. Więc ja, uważasz, ja, jestem bratem murzyna! Nie, daję słowo szlacheckie, że jest coś w powietrzu, co w głupich głowach przewraca. Ja jestem bratem murzyna!... Jakże się to panu podoba?...
— Pan porucznik zadaleko się posunął, — odparł Balsamo.
— Mam szczęście, kochany gościu, nieprawdaż? Jestem ojcem dwojga dzieci, ale nie mogę powiedzieć, że się w potomstwie mojem odrodzę...