Delfin patrzył okiem posępnem i chłodnem na szalejącą burzę, na wodę, lejącą się strumieniami do pokoju, przez wybite szyby...
Nad ranem chmury zaczęły się przerzedzać, a promienie wschodzącego słońca oświeciły straszne spustoszenie, zrządzone przez nocną burzę.
Wersal wyglądał okropnie.
Ziemia błotnista, pokryta była wszędzie połamanemi gałęziami, nawet drzewami, powyrywanemi z korzeniami i szczątkami potłuczonych posągów, zasypana była cegłami, szkłem i gruzem.
Ludwik XV, przepędziwszy noc bezsenną z wiernym kamerdynerem, o wschodzie słońca kazał się ubrać i po raz trzeci poszedł przez galerję zajrzeć do pokoju nowożeńców.
Przykry widok przedstawił się jego oczom. Marja-Antonina leżała śpiąca na ziemi obok klęcznika, powieki miała czerwone i zapuchnięte od płaczu, a wschodzące słońce padało na jej białą szatę.
Delfin leżał nawpół wyciągnięty w fotelu, gdzie znużonego ujął nareszcie sen. Nogi nieświadomie trzymał w kałuży wody, płynącej swobodnie po pokoju.
Łoże małżeńskie stało nietknięte.
Ludwik XV zmarszczył czoło, sposępniał widocznie; troska znalazła nakoniec drogę do tego serca, przepełnionego samolubstwem. Westchnął i wrócił do siebie, może więcej przerażony tem, co zobaczył rano, niż burzą, która nie pozwoliła mu zasnąć przez całą noc.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/940
Ta strona została przepisana.