O godzinie dziewiątej zjawiło się jeszcze kilka karet, jedna z nich z trudnością torowała sobie drogę, tuż obok niej postępował młody człowiek, starając się usunąć przeszkody.
Kareta zatrzymała się, nie mogąc dalej ruszyć; młody człowiek odskoczył nabok, nie puszczając jednak z ręki antaby, której dotąd się trzymał; mógł tedy z łatwością słyszeć rozmowę, prowadzoną karecie.
Wtem wychyliła się przez okno piękna główka kobiety, ubranej biało, mająca we włosach kilka świeżych kwiatów.
— Co robisz, Andreo? — dał się słyszeć głos starego szlachcica, — poco wychylasz głowę? czy masz ochotę być pocałowaną przez pierwszego lepszego łobuza; widzisz przecie, jak ze wszech stron jesteśmy otoczeni tym brudnym tłumem, jak falą rzeki — a że to fala błotnista, przeto bądźmy ostrożni, bo możemy się powalać.
Głowa kobieca znikła natychmiast z okna.
— Kiedyż bo tu nic zupełnie nie widać! gdybyśmy mogli trochę zawrócić, możnaby widzieć wszystko równie dobrze z karety, jak z okien gubernatora.
— Zawracaj! — krzyknął baron na stangreta.
— Niepodobna, panie baronie! musiałbym przejechać z dziesięcioro ludzi.
— No to przejedź!
— O! panie! — zawołała Andrea.
— Ojcze! — krzyknął Filip.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/945
Ta strona została przepisana.