Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/955

Ta strona została przepisana.

bował nawet przynieść jej pociechy, choćby słowem współczucia.
— Panie — rzekł — widzę, że błądzimy tu w jednakowym celu i jednakową przejęci boleścią, może wspólnie łatwiej nam będzie odnaleźć, czego szukamy. Widzę, że pan tu dawniej bawi, gdyż latarnia pańska już gaśnie prawie; czy nie mógłby mi pan wskazać miejsca, gdzie najwięcej padło ofiar bo i ja także przyszedłem tu szukać kogoś.
— Niech pan idzie najprzód do wielkiego rowu, tam leży przeszło pięćdziesiąt ciał.
— Pięćdziesiąt! mój Boże! tyle ofiar jednej uroczystości!
— Tak, bardzo wiele ofiar!... Obejrzałem tu już mnóstwo trupów, a odnaleźć nie mogę mojej siostry.
— Pan poszukuje siostry?
— Była ze mną w tej stronie, obok kamiennej ławki; miejsce znalazłem, ale jej ani śladu. Rozpocznę znów poszukiwania od tej strony bastjonu.
— W którą stronę zwrócił się tłum po wybuchu?
— Ku nowym budynkom, w stronę ulicy Magdaleny.
— To musi być w tej stronie?
— Naturalnie, tu też najpierw czyniłem poszukiwania; ale biedna kobieta, przestraszona, nieprzytomna, mogła być gdziekolwiek przez tłum popchniętą.
— Niepodobna, panie, aby mogła iść w inną stronę, siłby jej nie stało; pójdź pan ze mną, ja