dziewczyna zdawała się czekać na to zaakceptowanie rozkazu barona.
Baron rozparł się wygodnie w fotelu, przymknął oczy i wzdychał.
— Wspomniał mi pan o marszałku de Richelieu... — wtrącił Balsamo, który widocznie usiłował padtrzymać rozmowę.
— No tak, mówiłem o nim, — odpowiedział baron i zanucił jakąś arję równie smętną, jak były smętne westchnienia.
— Jeżeli marszałek brzydzi się, jak pan powiadasz, synem pańskim i jeżeli słusznie potępia go jako filozofa, powinien był jednakże zachować przyjaźń dla pana, boć pan filozofem nie jesteś, jak mi się zdaje.
— Nie jestem, dzięki Bogu!
— Na tytułach, jak sądzę, wcale także panu nie zbywa, boć służyłeś pan królowi...
— Okrągłe lat piętnaście. Byłem właśnie adjutantem marszałka; odbyłem przy jego boku kampanję pod Mahon, a przyjaźń nasza datuje się... zaraz... zaraz... datuje się od sławnego oblężenia Philipsburga, to jest od 1742 roku.
— Jakto?... — zawołał Balsamo — byłeś pan przy oblężeniu Philipsburga... No więc jesteśmy kolegami....
Starzec wyprostował się w fotelu i spojrzał na niego szeroką rozwartemi oczyma.
— Za pozwoleniem, — rzekł — a ileż to lat sobie liczysz, drogi mój gościu?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/97
Ta strona została przepisana.