Wśród tych tysiącznych nieszczęść i wypadków pan Taverney ocalał jakby cudem.
Niezdolny oprzeć się unoszącemu go tłumowi, zdołał utrzymać się w samym środku jakiejś uciekającej gromadki i szczęśliwie wydostał się na bulwar, wolny od wszelkiego niebezpieczeństwa.
To, co teraz mamy powiedzieć, wydałoby się przesadą, potwornością, gdybyśmy już oddawna nie byli nakreślili, z całą prawdą i dokładnością, głównych cech charakteru pana Taverney. Otóż, przez cały czas trwania niebezpieczeństwa, pan de Taverney myślał tylko o sobie; drżał tylko o całość swojej osoby.
Ale znalazłszy się już na bulwarze, gdy uczuł zupełną swobodę ruchów, gdy minęła pierwsza chwila zadowolenia, baron przypomniał sobie córkę i krzyknął boleśnie:
— Gdzie córka moja! Moja córka!...
Stanął nieruchomy, jak skamieniały, starając się zebrać w pamięci wszystkie zdarzenia, od początku katastrofy i rozstania się z dziećmi.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/971
Ta strona została przepisana.
LXVII
POWRÓT