A teraz wrócimy na ulicę de la Plâtrière, dotąd pan de Sartines miał wysłać jednego ze swoich najzręczniejszych agentów.
Gilbert, słaby i nieprzytomny, spoczywał na materacu Teresy; wokoło niego krzątali się Rousseau z żoną i kilkoma sąsiadami, przyglądającymi się tej małej próbce wczorajszej katastrofy.
Gilbert otworzył oczy. Zdawało mu się widać, że jest na placu, bo ciekawie patrzył przed siebie.
W rysach jego, najprzód odmalował się wielki niepokój, potem wielka radość, potem smutek głęboki i ten pozostał już na jego twarzy.
— Czy cierpisz? — zapytał Rousseau, z czułością biorąc go za rękę.
— I któż to mnie uratował? Kto myślał o mnie biednem, samotnem stworzeniu?
— Uratowało cię to, że znaleziono cię, żywym jeszcze, między trupami, a myślał o tobie ten, który nie zapomina o nikim.
— Zawsze jednak to głupota leźć w taki tłum! — mruczała pod nosem Teresa.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/979
Ta strona została przepisana.
LXVIII
PAN DE JUSSIEU