non, aby być bliżej i w pogotowiu niesienia pomocy nieszczęśliwym.
— Doprawdy? — rzekł Rousseau.
— Tak jest, a teraz wszyscy mówią o liście, napisanym przez delfina do pana de Sartines.
— Nie słyszałem o tem.
— Oto jak się rzecz miała: Delfin pobiera miesięcznie dwa tysiące skudów. Dziś spóźniał się posłaniec z pieniędzmi; delfin pytał o niego kilkakrotnie; przybył nakoniec i oddał je księciu, który natychmiast odesłał je panu de Sartines z poleceniem, ażeby je użył na wsparcie dla nieszczęśliwych. Czytałem to przed chwilą.
— Widziałeś się pan dziś z panem de Sartines? — rzekł Rousseau, mierząc podejrzliwym wzrokiem swojego gościa.
— Tak, tylko co wyszedłem od niego, obiecał mi dać nasion — mówił trochę pomieszany Jussieu — arcyksiężniczka tedy pozostaje w Wersalu, gdzie zajęta jest pilnowaniem swoich chorych i rannych.
— Swoich chorych i rannych? — zapytał zdziwiony Rousseau.
— Tak jest — odpowiedział Jussieu — tym razem nie sam lud ucierpiał; wiele osób między szlachtą zostało w tej katastrofie poranionych, a nawet pozabijanych.
Gilbert słuchał chciwie i z natężoną uwagą.
Zdawało mu się, że lada chwila dowie się czegoś o pannie de Taverney; nadzieja zawiodła go tym razem.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/985
Ta strona została przepisana.