Gilbert obawiał się, aby Rousseau nie nadszedł, podczas jego wycieczki; wyobrażał sobie słuszny gniew filozofa, gdyby ujrzał Gilberta na dachu, lub też zastał pustą izdebkę. Pragnąc rozbroić oburzenie Jana-Jakóba, na wszelki wypadek napisał liścik następujący:
Proszę cię, nie bierz mi za złe, jeśli wbrew twoim radom i rozkazom, ośmieliłem się wyjść z domu. Mam nadzieję wrócić niedługo, jeśli nie spotka mnie jaki nieszczęśliwy wypadek; cokolwiek jednak stać się może, gotów jestem narazić się na wszystko, potrzebuję bowiem koniecznie wyjść na dwie godziny“.
— Nie wiem, co mu powiem, gdy wrócę, ale przynajmniej mam nadzieję, że pan Rousseau nie będzie się o mnie niepokoił, ani gniewał na mnie.
Noc była zupełnie ciemna i Gilbert mógł być pewny, że najwprawniejsze oko nie zdołałoby rozpoznać nic w tej mrocznej przepaści, w którą spuścić się postanowił.
Gilbert uczuł w tej chwili silny zawrót głowy i brak sił, zimny pot oblewał mu czoło; były to przestrogi, aby w tym stanie nie wdawał się w przygody, w których człowiek potrzebuje koniecznie wiele siły i przytomności umysłu.
Ale, nie zważając na to wszystko, postanowił wykonać plan, raz obmyślony.