chmurzonego nieba, wydawało mi się, że spostrzegam z lewej strony drżące wody posępnego jeziora.
Upierałem się nazywać staw Enghieński jeziorem, nie wiedziałem, że zmniejszywszy się do połowy, zamienił się w sadzawkę.
Szedłem więc śmiało dalej. Jak tylko spostrzegłem wodę, Enghien musiał być blizko.
To przekonanie, że zmierzam do celu mej podróży, było dla mnie tem przyjemniejsze, że deszcz zaczął padać dość gęsty, a byłem w pantalonach nankinowych i w trzewikach.
Przyśpieszyłem kroku i szedłem jeszcze z kwadrans. Było to bardzo daleko, a nawet w moich odbytych wspomnieniach nie pojmowałem tego zupełnego braku domów; ale ciągła obecność wody z lewej strony uspakajała mnie.
Wtem ukazało się wycięcie lasku. Pospieszyłem dostać się do niego i wtedy rozpatrzyłem się w topografii mej podróży.
Okrążyłem mimowolnie jezioro; wyszedłszy z końca jego północnego, przybyłem do jego końca południowego.
Z przeciwnego końca stawu błyszczały dwa czy trzy światełka, wskazujące mi położenie tych domów, których nadaremnie szukałem, a z prawej i z lewej strony, równie niespodzianie jak dekoracye nadciągające na świsnięcie maszynisty, wznosiły się zamki gotyckie, domy szwajcarskie, wille włoskie, kotaże angielskie, a na jeziorze, zamiast kaczek, nurków i kurek wodnych, tysiące białych punktów świeciło na wodzie w różnych stronach, które po przyjrzeniu się poznałem że były łabędziami.
Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/12
Ta strona została przepisana.