Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/123

Ta strona została przepisana.

nieochybnie ukąsił. Staliśmy Tillier i ja u wejścia namiotu, ledwie oddychając, mając zwrócone oczy na gada jadowitego, nie wiedząc co począć. Za najlżejszym szelestem, Aluna mógł się poruszyć, a to poruszenie stałoby się przyczyną śmierci jego.
Aluna, jak nadmieniłem spał na prawym boku obwinięty w ponszo. Wąż zaczołgał się do niego, ogon i część niższa ukryte były w fałdach płaszcza, część wyższa zwinięta w kłębek wystawała jak gruba lina, a nakoniec sama głowa zagłębiała się pod szyję śpiącego. Tillier obszedłszy w kółko stanął w głowie Aluny i włożywszy lufę pomiędzy kłęby gadu, przysposabiał się przez szybkie poruszenie, odrzucić węża zdała od niego. Jednocześnie, wydobyłem nóż myśliwski, który nosiłem przy sobie i gotów byłem przeciąć węża.
Dałem znak Tilliemu że czekałem. Natychmiast fuzya sprawiła skutek sprężyny i odrzuciła węża do płótna naszego namiotu. Nie trafiłem w niego, gdy padł na ziemię. Wąż podniósł się na ogonie świszcząc; przyznać muszę, że widząc oczy jego martwe zaiskrzone jak rubiny, paszczę otwierającą się bezmiernie, krew skrzepła w mych żyłach.
Jednakże ten szelest przebudził Alunę. Z pierwszego rzutu oka nie pojął bezwątpienia co znaczył Tillier z swoją fuzyą, a ja z moim kordelasem; lecz widok węża objaśnił mu wszystko. Ah, gadzie ziemi! rzekł on z niewymowną pogardą. I wyciągnąwszy swoją rękę, pochwycił węża za ogon, zakręcił nim dwa lub trzy razy jak procą i roztrzaskał mu łeb o kołek naszego namiotu. Poczem ze wstrętem odrzucił go na kilkanaście kroków, sam zaś udał się