Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/124

Ta strona została przepisana.

do strumyka, umył sobie ręce, otarł je o liście dębowe i po*wrócił do nas mówiąc:
— Jakże sprzedaż się powiodła? Tillier i ja zbledliśmy jak trupy. Tillier podał mu worek; Aluna odliczył piastry, rozdzielił je na trzy równe części i z widocznem zadowoleniem włożył swoje sto piastrów do małego woreczka skórzanego, zawieszonego u pasa.
Odtąd Aluna pozyskał nasz szacunek na jaki zasługiwał. Było to więcej jak szacunek, albowiem nie przypisywaliśmy udziału przywyknienia; być może, iż w początkach swego życia awanturniczego był równie bojaźliwym jak my; być może widok węża grzechotnika bardziej go zatrwożył po raz pierwszy jak nas; lecz nabył przywyknienia, a przywyknienie oswaja ze wszystkiem, nawet i z widokiem śmierci. Bo w istocie w swych wycieczkach na Wschód, w wędrówkach wewnątrz kraju nieznanego nawet dzisiaj, rozciągającego się pomiędzy dwoma drogami, po których podróżują karawany, z których jedna wiedzie od Jujora piramid do Sant Louis-Missuri, a druga z Monterey do Santa-Fe; w tych rozległych obszarach gdzie rzeki bez ujścia giną w piaskach, tworząc przy spływie bagniska nasycone solą, wśród których błąkają się ludzie i zwierzęta zarówno dzikie, Aluna przywykł do wszystkich niebezpieczeństw.
Co do wężów grzechotników, Aluna zapoznał się z niemi tym sposobem: Pewnego wieczora na lewym brzegu Rio-Colorado w kraju Indyan Navajos, naprowadziwszy na drogę dwóch misyonarzy i anglika, którzy się zbłąkali, Aluna nie cierpiący dróg utorowanych, skręcił galopem swego konia na łąkę; przybywszy nad brzeg małego strumyka, za-