łańcucha przytwierdzony był do drzewa. Murzyn stał przy tej wędzie. Nazajutrz wieczorem nadbiegł z zawiadomieniem, że karawana pochwyciła zdobycz, a wstrząśnienia kotwicy którą pochłonęła według wszelkiego prawdopodobieństwa, były tak silne, że wzruszały dębem.
Było już zbyt późno, ażeby tegoż wieczora można było co przedsięwziąść przeciw karawanie, i trzeba było odłożyć do rana wydobycie potworu z jamy bagnistej.
Nazajutrz o świcie wszyscy się zebrali na stanowisku. Łańcuch był tak dalece wyciągnięty, że kora drzewa w miejscu, w którem był obwiązany przepiłowaną została. Zaczepiono liny do łańcucha a do nich zaprzężono parę koni.
Konie podniecone biczem, dokładały wszelkiej usilności do wydobycia karawany z otchłani, lecz nadaremnie; zaledwie krok postąpiły, gdy znów przyciągnięte nieprzezwydciężoną siłą cofać się musiały.
Wledy zważywszy, że konie nie podołają tej pracy, rolnik posłał po parę najsilniejszych wołów swoich; zaprzężono je obok koni i podniecano podobnie jak pierwsze: mniemano, że ich wysilenie osiągnie pożądany skutek; przez chwilę na powierzchni bagna trzęsącego się od spodu, ujrzano końce paszczęki potworu; lecz w tym kotwica gwałtownie rozstrzaskana podskoczyła z bagna na brzeg. Jedna z jej odnóg była złamaną, na drugiej, pokrzywionej, osadzone były kawałki mięsa i kości paszczęki potworu. — Ale sam potwór nie był widziany i można było domyśleć się z plusku na bagnie, że zanurzył się głęboko w otchłani ruchomej i bezdennej.
Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/137
Ta strona została przepisana.