Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Poczem noc następowała; noc nie była bezowocną, tam bowiem policya pozwala utrzymującym kawiarnie, handlarzom wina i restauratorom, trzymać otwarte zakłady swoje przez noc całą; to ożywiało miasto które zarówno w nocy jak we dnie było bezpieczne.
Czyż podobna przypuścić ażeby popełniono kradzież lub morderstwo, gdy co piędziesiąt kroków jest dom oświetlony i drzwi otwarte. A jednakże wydarzały się jeszcze morderstwa, lecz te pochodziły z zemsty, lub wynikały ze sporów.
Mieszkałem w poblizkości Polki i niedaleko Eldorado. Byłem zatem w sąsiedztwie zniszczonych graczy i tych którzy się zbogacili; były to dwa oblicza ludzkie, płaczące i śmiejące się. Było to prawdziwe badanie filozofii praktycznej. Nie jeden przybywający z kopalni przegrywał za 50 tysięcy franków sztab złota i przewracał swoje kieszenie, szukając, czy nie znajdzie nieco proszku złotego, ażeby wypić kieliszek wódki; a jeżeli go nieznalazł, pił na kredyt zobowiązując się zapłacić jak wróci z kopalni.
Było coś okropnego w tych domach gier, w których grywano o sztaby złota, i gdzie stawkę wygrywającego ważono na szalach. Tam grywano o wszystko, o łańcuchy, naszyjniki i zegarki. Szacowano na traf, i zabierano stawkę podług szacunku.
Jednej nocy usłyszeliśmy krzyki zwiastujące zabójstwo. Wybiegliśmy na ulicę. Trzech Meksykanów zamordowało Francuza. Przenosiliśmy go konającego do domu. Umarł w drodze, nazywał się Lacour.