Pan Leduc westchnął.
Nadmieniłem przytem panu Leduc, że przybyłem do Enghien nie dla zabawy, lecz w zamiarze pracowania.
— Możesz pan pracować w Montmorency zamiast w Enghien, odezwał się pan Leduc. Tutaj będziesz pan miał spokojniej.
W tych wyrazach: będziesz pan miał spokojniej tutaj, było tyle melancholii, że odpowiedziałem mu niezwłocznie.
— Tak, i zamiast pozostać 48 godzin, pozostałbym tydzień.
— O jeżeli tak, rzekł pan Leduc — będziesz pan pracował nad jedną rzeczą, o której może nie pomyślałeś.
— Nad czem przecie?
— Nad podróżą do Kalifornii.
— Ja? Co też pan mówisz?
— Zaczekaj pan do jutra, a przekonasz się, czy się mylę.
— Niech i tak będzie. Zresztą jestem wielkim miłośnikiem niespodzianek; pewnego dnia odbyłem z Dauzatem podróż do Egiptu, nie będąc w nim nigdy. Znaleź mi pan człowieka wracającego z Kalifornii tak dowcipnego, jak Dauzat, a powrócę z nim do kraju.
— Właśnie też mam takiego; jest to młodzieniec, który dopiero przybył od wczoraj z cudownemi wspominkami, jest to prawd/iwy Gil-Blas, który kolejno był tragarzem, poszukiwaczem złota, myśliwym polującym na daniele, niedźwiedzie, poczem został służącym w oberży, handlarzem win, a w końcu porucznikiem okrętu, z którym wrócił z San Francisco przez Chiny, cieśninę Malakę, Bengal i przylądek Dobrej Nadziei.
— To mi się bardzo podoba kochany panie Leduc.
Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/19
Ta strona została przepisana.