Nazajutrz z rana, majtkowie odbyli processyą po mieście z chorągwiami i bukietami.
Ta processyą zmierzała do portu, w którym zgromadzona była ludność w celu pożegnania się z nami.
Każdy z nas biegał po sklepach za sprawunkami. W chwili bowiem wyjazdu spostrzegamy zwykle czego nam brakuje.
Co do mnie, zaopatrzyłem się w proch i kule, to jest w 10 funtów pierwszego a 40 drugich.
O 11-ej statek wypłynął z portu przy pomyślnym wietrze północno-zachodnim; przed nami płynął okręt amerykański, ciągniony przez statek parowy Merkury.
Odpływaliśmy, śpiewając różne piosnki narodowe. Chustki powiewały w porcie równie jak na statkach.
Kilku z krewnych i przyjaciół odprowadziło nas. W połowie przystani, sternik i armator opuścili nas, krewni i przyjaciele wrócili z nimi: było to powtórne pożegnanie, daleko dolegliwsze od pierwszego.
Wtedy byli odosobnieni ci wszyscy, którzy razem mieli szukać jednego losu.
Kobiety płakały; mężczyzni pragnęli być kobietami, ażeby mogli je naśladować.
Dopóki ziemia była widzialną, wszystkie spojrzenia były na nią zwrócone.
Wieczorem około piątej zniknęła.
Mieliśmy ją ujrzeć dopiero przy przylądku Horn, to jest na drugim krańcu drugiego świata.