było już na dwie stopy wody w spodnim pomoście i paki zaczęły pływać, co jest zawsze złą oznaką. Potrzeba było pompować. Zresztą daremnieby było kazać passażerom wrócić na pokład; gdy bowiem mieli wodę po kolana, ujrzawszy tańcujące skrzynie, szkatułki i paki, pozaczepiali się do drabin.
Kapitan wydał rozkaz: do pomp! Warto jest widzieć, z jaką gorliwością każdy pracuje w podobnej okoliczności; każdy uważa, że towarzysz jego słabo robi, i woła: na mnie kolej.
Z tem wszystkiem kobiety zalęknione w pierwszej chwili, stopniowo się uspokoiły; ponieważ się nie potopiły od razu, wypłynęły na wierzch i przyszły do nas, zachęcając do pracy i rozweselając śmiechami.
Noc, noc bardzo ciemna, minęła w tem samem położeniu, to jest między życiem a śmiercią, być może nawet bliżej śmierci jak życia. Nakoniec dzień zaświtał, a z nim odzyskaliśmy wiatr wschodni.
Naprawiwszy maszty i żagle, puściliśmy się w dalszą drogę, płynąc dziesięć węzłów na godzinę, i odzyskaliśmy czas stracony w nocy; poczem okrążyliśmy przylądek, mając przed sobą okręt trzymasztowy, lecz w zbyt wielkiej odległości od nas, ażeby można było rozpoznać, do jakiego narodu należał, z powierzchowności lub bandery jego.
Nakoniec wpłynęliśmy na ocean Spokojny, który poznaliśmy po szerokości jego bałwanów, a pogoda i wiatr pomyślny towarzyszyły nam aż do Valparaiso.