Zawinęliśmy do wielkiej przystani, to jest o ¾ od lądu. Ujrzeliśmy niezwłocznie wypływające z Valparaiso, z równą szybkością jakby szło o odniesienie nagrody, ze 12 statków zwanych wielorybiemi. W kwadrans potem te statki okrążyły nasz okręt. Lecz po pierwszych słowach, jakie wyrzekli Chilijczykowie będący na tych statkach, przekonaliśmy się, że żądania ich były szalone. Nie mogli bowiem, jak nas zapewniali, przewozić inaczej jak za opłatą 36 sous od osoby, czyli po 3 reale chilijskie. Łatwo pojąć, że podobna opłata była zbyt uciążliwą dla ludzi, którzy przeszli przez ręce pewnych towarzystw Kalifornijskich, którzy byli w Nantes, bawili tam dwa tygodnie, z Nantes przejechali się do Hawru i tam bawili sześć tygodni. Za tę cenę połowa z nas zaledwie mogła się dostać do lądu, a połowa tej połowy nie mogłaby nazad wrócić. Po długich targach, ugodziliśmy się po realu od osoby (12 i pół sous).
W tej okoliczności braterstwo wykazało się pomiędzy nami w całej świetności swej prostoty; ci bowem, którzy mieli pieniądze, z uśmiechem wyciągali dłonie niemi napełnione do swych towarzyszy. Ci którzy mało albo nic nie mieli, czerpali z tych rąk wyciągniętych. Po zawartej ugodzie, gdy każdy miał za co udać się na ląd, zabawić tam 36 godzin i powrócić, wstąpiliśmy w łodzie. W kwadrans stanęliśmy na lądzie. Była 4-ta po południu. Tam rozłączyliśmy się, szukając zabawy według swego widzimi się, a szczególniej według objętości swego woreczka. Mój woreczek był dość lekki, ale miałem tę korzyść, że nabyłem doświadczenia z pierwszej podróży.
Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/40
Ta strona została przepisana.