Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/45

Ta strona została przepisana.

Minęliśmy Panamę, a przebyliśmy równik w odwrotnym kierunku jak poprzednio; płynęliśmy z dobrym wiatrem, z rozpuszczonemi żaglami, wprawdzie bardzo wolno, bo tylko 4 do 5 węzłów w godzinę, lecz to było jeszcze błogosławieństwem w porównaniu z ciszą zwykle panującą w tych stronach, gdy wtem blizko 17 stópnia szerokości, usłyszeliśmy okropny okrzyk: Człowiek w morzu!
Na okręcie wojennym wszystko jest przewidziane na ten wypadek. Straż zawsze czujna, w jednej chwili spuszcza za pomocą kołowrotu szalupę zawieszoną na linach, i chyba że burza panuje, lub że człowiek pływać nie umie, rzadko kiedy się zdarza ażeby go nie wyratowano.
Ale nie tak się ma rzecz na okrętach kupieckich, na których jest 8 lub 10 majtków i szalupy złożone na pokładzie.
Na ten okrzyk: człowiek w morzu! gdy nasi towarzysze spoglądali po sobie, i liczyli się, szukając z trwogą brakującego pomiędzy niemi, — poskoczyłem do okna. Zwróciłem wzrok na morze i pośród piany o 150 kroków poznałem Bottina.
Bottin wpadł w morze! zawołałem.
Bottin tak był lubiony iż nie wątpiłem, że wszyscy pospieszą mu na pomoc. Zresztą zarzucono już linę z masztu w kierunku śladu.
Bottin prał swoją bieliznę; każdy z nas bowiem musiał sam prać sobie. Chcąc ususzyć na baryerze, noga mu się pośliznęła i wpadł w morze niedostrzeżony od nikogo. Na krzyk jego, sternik pracujący przy rudlu pobiegł w tę