Pozostawało tylko wyjechać do Sierra-Nevada i wyszukać dobrych miejsc. O 11, jak nadmieniłem, wyprawiliśmy się w drogę, przebywając perwszą górę którąśmy napotkali.
Odtąd nie było utorowanej drogi. Przy dokuczliwem gorącu szliśmy pośród wysokiej trawy o której wspominałem. Muły nas wiodły według swego widzimisię i potrzeba im przyznać, że potrafiły wybierać najlepszą drogę, pomimo tego jednakże były chwile w których padaliśmy od znużenia pod drzewami. Dwa razy wciągu tej drogi pod górę napotkaliśmy bieżącą wodę wpadającą do rzeki. Zatrzymaliśmy się przy drugim strumyku, napoiliśmy nasze muły, popasły się cokolwiek na trawie i sami też posililiśmy się.
O piątej w wieczór znów ruszyliśmy w drogę. Chcieliśmy nocować na szczycie góry i dostaliśmy się tam o wpół do dziesiątej w nocy. Księżyc świecił, niespotkaliśmy niebezpiecznego zwierzęcia, lubo straszono wężami grzechotnikami, jaszczurkami a nawet boami. Ale te płazy uciekają przed człowiekiem, a jeżeli się czasem zbliżają, to jak później się okaże, dla ogrzania się jedynie. Spędziliśmy zatem noc dość spokojnie, zamierzając wyruszyć o świcie. Z tem wszystkiem jedna rzecz nas niepokoiła; doświadczyliśmy bowiem przykrej drogi pod górę, lecz nie wiedzieliśmy jakie będzie zejście. O świcie spostrzegliśmy spadzistość łagodną zasianą łąkami i drzewami; po tej pochyłości spuściliśmy się na brzeg Murfysu, jednego z główniejszych zlewów rzeki Stanisław.
Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/84
Ta strona została przepisana.