Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/86

Ta strona została przepisana.

Tym sposobem znaleźliśmy kilka odrobin złota, lecz w małej ilości. Powróciliśmy stroskani do namiotu. Tym razem znikły marzenia, i przedstawiła się nam smutna rzeczywistość. Wydaliśmy przeszło 600 piastrów, a zebraliśmy złota zaledwie wartości 200 franków. Pomimo tego jedliśmy z dość dobrym apetytem, gdyż wszelką nadzieję pokładaliśmy odtąd w siłach naszych. Obiad nasz składał się z rosołu, z szynki, z kilkunastu ziarn grochu i z placuszków w miejsce chleba. Te placuszki robią się z mąki gniecionej w ręku i prażonej w popiele. Po obiedzie czyli wieczerzy, sposobiliśmy się do noclegu.
Na wysokości naszego obozowiska, to jest o 3.000 stóp prawie nad poziomem morza, noce bywają chłodne. Z tego też względu rozpaliliśmy ogień, przy którym gotowaliśmy wieczerzę przy wejściu do namiotu, tym sposobem grzeliśmy nasze nogi. Zaczynaliśmy usypiać, gdy wtém w oddaleniu usłyszeliśmy coś podobnego do załośnego i przedłużonego krzyku. Ponieważ ten dał się nam słyszeć dwa lub trzy razy, podnieśliśmy się oba i powodowani instynktowem poruszeniem, pochwyciliśmy za strzelby. W kilka chwil potem, krzyki podobne do pierwszych dały się słyszeć bliżej, a wtedy poznaliśmy, że to było wycie wilków. Wilki schodziły z góry, którą okrążyliśmy zrana. Wycia ciągle się słyszeć dawały. Pochwyciliśmy strzelby; odsłoniwszy kołdry. Lecz obawa krótko trwała, wilki puściły się wzdłuż pobrzeża Murfysu i znikły w wąwozach Sierra. Według wszelkiego podobieństwa, nie musiały nas zwietrzyć ani naszych mułów.