Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/88

Ta strona została przepisana.

— Co mówisz?
— Widziałem jednego wilka. Tak jest — schodził z góry, spostrzegliśmy się wzajemnie i zatrzymali przed sobą.
— Gdzie?
— O sto kroków ztąd prawie. Ponieważ ani ja ani on nie ruszył się z miejsca, mniemałem że to może potrwać zbyt długo i tybyś się zaczął niepokoić, przeto też wróciłem.
— A wilk? — Ponieważ zniknąłem mu z oczu, musiał zatem puścić się w dalszą drogę.
Weźmy strzelby i przekonajmy się bliżej o rzeczy.
— Wzięliśmy strzelby nabite w przeddzień kulami. Tillier szedł naprzód.
O trzydzieści prawie kroków od rzeki, Tillier się zatrzymał i zaleciwszy mi milczenie, pokazał palcem na wilka siedzącego przy brzegu strumyka wpadającego do Murfysu. Nie można było powątpiewać, ślepie wilka na nas zwrócone iskrzyły się wśród ciemności jak dwa żarzące węgle.
Nasze strzelby opuściły się jednocześnie, oba strzały razem wybuchły. Wilk padł głową naprzód i stoczył się do strumyka. Oba strzały wydały grzmiące echo w górze. Zbliżyliśmy się do wilka. Był zabity. Jedna kula trafiła go w kark, druga w piersi. Zaciągnęliśmy go do naszego namiotu. Noc była okropną. Wilki przesuwały się stadami około namiotu. Nasze muły drżały całem ciałem. Jednakże nasz ogień trzymał ich w oddaleniu; lecz nie mogliśmy zasnąć na chwilę.