W Stocktonie sprzedaliśmy nasze muły za 200 piastrów. Zaopatrzywszy się w żywność najęliśmy miejsce w szalupie odpływającej do San-Francisco. Tym razem jechaliśmy daleko prędzej, albowiem z wodą. Brzegi rzeki Joaquin były zarosłe trzciną; w tej trzcinie gnieździły się w niezmiernej liczbie wilki morskie i żółwie. Za tą trzciną wznosiły się bagniste laski w których nie podobna było przypuścić, ażeby panowały febry, widząc w nich tak powabne ptaki. Za temi trzcinami i laskami rozciągały się przepyszne łąki, na których pasły się niezliczone trzody wołów. Miejscami łąki paliły się. Czy przypadkowo ogień się tam zajął, albo też naumyślnie, albo nakoniec sama się zajęła w skutku upałów? Przewoźnicy nasi nie umieli nam na to odpowiedzić.
Przeprawa trwała dni trzy; przy ujściu rzeki doznaliśmy trudności wpłynięcia do zatoki, morze było wzburzone, wiatr dął z przodu i nie mogliśmy przezwyciężyć tych zawad. Nakoniec 22 czerwca wpłynęliśmy do San-Francisco gdzie ujrzeliśmy nowe dzielnice, powstałe w ciągu naszej cztero miesięcznej nieobecności. Umieraliśmy ze znużenia; Tillier i ja postanowiliśmy wypocząć przez dni kilka, a potem pomyślić, co nam dalej czynić wypadnie. Nasz towarzysz kucharz pozostał w kopalniach.