Strona:PL Dumas - Kapitan Paweł.djvu/134

Ta strona została przepisana.

dla mnie chwila okropną, (rzekł starzec z wzruszeniem jakby był obecnym), widząc ich zbliżających się — margrabia dał ognia... Spojrzłaem na twego ojca, żadnej to nie uczyniło na nim zmiany, sądziłem, że grot nie dosięgnął go; szedł aż do margrabiego, a przykładając pistolet do piersi...
— Zabił go! spodziewam się? zawołał Paweł.
— Twe życie panie, rzekł mu, należy do mnie, mógłbym je odebrać; lecz zostawiam ci, żebyś żył dla przebaczenia mi, tak jak ja ci przebaczam.
Po tych słowach upadł... kula margrabiego przeszyła mu piersi...
— O! mój ojcze! mój ojcze! zawołał Paweł. A ten człowiek żyje jeszcze? nieprawdaż on żyje? jest młody, zdoła unieść szpadę lub pistolet? Pojedziem do niego... dziś... w téj chwili; powiesz