W Abbeville wyczekiwali na niego zebrani miejscowi mieszkańcy na placu Marka i w ulicach z nim sąsiadujących, lecz król kazał blisko kwadrans zatrzymać się przed miastem swemu orszakowi, zsiadł z konia i poszedł sam i piechotą do miasta, jak gdyby był osobą zwykłą w odzieniu podróżnym.
Poznano w nim przecież obcego przybysza. Zebrani powstrzymali go przemocą i zapytali:
— Czy spotkałeś pan na drodze króla?
— Króla? To ja jestem.
Lecz dzielni obywatele, widząc go w starym kapeluszu, w sukni poplamionej, wzięli za idjotę lub też za żartownisia i zaczęli pozwalać sobie dość szyderskich dowcipów — trafili jednak dobrze, bo rzeczywiście Ludwik w swoim czasie uchodził za żartownisia i kuglarza. Król wcale nie bronił się, że jednak dowcipki te poczynały być trochę zbyt uszczypliwe, sprawa mogła wziąć zły kierunek i zakończyć się dla dowcipkujących niekoniecznie pomyślnie. Na szczęście zbliżył się orszak królewski, który tym sposobem sprawdził i potwierdził poprzednie słowa Ludwika jako on sam był królem — w przeciwnym bowiem razie
Strona:PL Dumas - Karol Śmiały.djvu/203
Ta strona została przepisana.