Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/118

Ta strona została przepisana.

oddalonym, jak ten tu właśnie. Potem dopiero Rada zadecyduje, w czyje ręce oddać przyjdzie regencyę państwa.
— Jestem i ja tegoż samego zdania — dodał książę de Berri — ale gdzie go tam umieścimy?
— Aby tylko nie do Paryża! — zawołał żywo książę Orleanu. — Królowa jest w błogosławionym stanie i podobny widok wielceby dla niej mógł być szkodliwy.
Książęta stryjowie uśmiechnęli się obaj.
— Jeżeli tak, to najlepiej będzie — rzekł jeden z nich — zawieźć go do zamku de Creil. Powietrze tam dobre, widok piękny, a rzeka płynie u jego stóp. Co się zaś tyczy królowej, synowiec nasz, książę Orleański, ma zupełną słuszność. To też, jeżeli zechce pojechać naprzód i przygotować ją do tej wiadomości, my pozostaniemy jeszcze dzień przy królu i czuwać będziemy, aby mu niczego nie brakło, a potem przyjedziemy za nimi nieco później do Paryża.
— Niech się dzieje, jak radzicie — odpowiedział książę Orleanu.
I wyszedł dla wydania rozkazów do odjazdu.
Przy łożu króla czuwali obaj stryjowie czas jakiś, lecz potem oddalili się, pozostawiając tylko służbę i ks. Orleańskiego, który wszedł pożegnać się z bratem.
Chory drżał na calem ciele; oczy miał w slup zwrócone, a zimny pot spływał mu z czoła. Od czasu do czasu zrywał się na łożu i wykrzykiwał:
— Śmierć! śmierć zdrajcom!...
Potem upadał znowu na łoże bezsilny, aż do nowego ataku gorączki, który powracał mu trochę energii, rozpalając wewnętrznie.
Książę Orleanu, pozostawszy sam, pochylił się nad łożem, wziął króla w objęcia i ze smutkiem patrzał nań przez chwilę. Niezadługo też łzy napełniły mu oczy i spływały po policzkach. Żal jego był słuszny i spra-