Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/124

Ta strona została przepisana.

go pokoju; wiedzieć, że tyj jesteś z nim tam samą, o każdej godzinie dnia i nocy!...
— O! bądź spokojny, mój książę, niema niebezpieczeństwa. Szczęk zbroi i widok miecza uczynił go szalonym. — Mówiąc to, utkwiła swe spojrzenie w Ludwiku. — Zamiast tego, usłyszy głos mój najczulszy i pozna go; a potem łagodnością i pieszczotami lwa zamienię w baranka! Wiecie przecie, jak mnie kocha!?...
Za każdem jej słowem czoło księcia coraz bardziej się zasępiało; wreszcie podniósł się gwałtownie i wysunął ramię z pod jej głowy.
— Tak, tak! wiem o tem, że cię kocha! — odpowiedział ponuro — i w tem właśnie leży przyczyna mojej boleści. Nic wam, nic złego nie zrobi!... Nic!... Bez wątpienia, nic! Przeciwnie, stanie się, jak przewidujecie; głos wasz go uspokoi, pieszczoty ułagodzą! Głos twój, pieszczoty twoje!... O, Boże mój!...
Ścisnął silnie czoło w dłoniach. Izabella patrzyła nań ciągle na pół podniesiona i wsparta na łokciu.
— A ja, im spokojniejszym go widzieć będę, tem więcej powtarzać sobie nie przestanę: „Ona czułą była dzisiaj, ona go dziś upieściła!...“ I wtedy przeklinać będę to, za co niebu powinienbym być wdzięcznym. Miłość twoja! to był mój Eden, mój raj i przywykłem już być w tym raju sam z tobą! Cóż teraz uczynię, gdy mi go podzielić przyjdzie!? O! zachowaj tę miłość pani, tę miłość fatalną, albo całą dla mnie, lub całą dla niego!
— Dlaczegóżeś mi tego odrazu nie powiedział!? — zawołała Izabella tryumfująco.
— I na cóżby się to zdało? — odparł Ludwik.
— Na co? — Na to, żebym wam odrazu odpowiedziała, iż nie pojadę, do zamku de Creil.
— Nie pojedziesz?... Jakto, królowo! — zawołał książę, podbiegając ku niej.