Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/126

Ta strona została przepisana.

— przerwała mu, biorąc z pod poduszki ukryty tam medalion.
— Portret twój! — wykrzyknął książę, wydzierając go prawie z jej rąk i przyciskając do ust. — Portret twój, najdroższa, najpiękniejsza!
— Ukryj go szybko... słyszę, że ktoś nadchodzi.
— O, tak! na mojej piersi, na mojem sercu! na teraz i na zawsze!...
Po chwili książę opuścił królowę, a do jej sypialni weszła ksieni klasztoru Św. Trójcy.
— Matko wielebna — rzekła do niej Izabella — chciałam pomówić z wami bez świadków o rzeczy wielkiej wagi, a dotyczącej spraw państwa.
— Ze mną, Miłościwa pani? — zapytała pokornie ksieni — jakżebbym ja, oddalona od świata i cala oddana Bogu, mogła sądzić cośkolwiek o rzeczach ziemskich?
—O! nie trudna to rzecz. Król dotknięty jest, jak wiecie, słoneczną gorączką, szałem... Dotąd otoczony jest ludźmi czarno przybranymi i pod czarnemi maskami tającymi twarze swoję. Ludzie ci wzbudzają w nim przestrach i zmuszają go do posłuszeństwa doktorom, — ale wzruszenie i rozdrażnienie, w jakiem go utrzymują te środki gwałtowne, nie dozwalają mu z lekarstw odnosić zupełnych korzyści. Gdyby tak, naprzykład, jedna z sióstr zakonnych, młodziutka, pełna łagodności, ukazała się tam, pośród tych ludzi czarnych i przerażających? — Lekarze i my jesteśmy przekonania, żeby mu się wydała aniołem z nieba, i że to zjawisko uspokoiłoby jego wzburzone zmysły. Zaraz też pomyślałam o was, aby zaszczyt uzdrowienia króla spadł na wasz zakon. Uzdrowienie to byłoby w znacznej części przypisywane modlitwom waszym i wstawiennictwu u świętej Marty, a także świątobliwości wielebnej matki, której pieczy powierzone jest białe stadko sióstr trynitarek. Oto, dlaczego wezwałam