czoło swoje, jakby chciał w nich zgnieść swoją boleść. Potem mówił dalej:
— Karol szedł ciągle po zielonej murawie, pełnej niezapominajek i innych kwiatków polnych... Szedł tak, szedł... szedł, aż się zmęczył... Wtedy zobaczył piękne i wysokie drzewo, na którem były jednak... owoce złote i liście szmaragdowe, i Karol... położył się pod tem drzewem, patrząc w niebo... A niebo było błękitne, a na niem były gwiazdy... brylantowe! Karol patrzał na to długo, bo też to był piękny widok!... Wtem, nagle, posłyszał szczekanie psa, ale jeszcze daleko, bardzo daleko... Wtedy niebo stało się czarne, gwiazdy zrobiły się czerwone... owoce na drzewie trzęsły się, jakby na nie powiał wielki wiatr, za każdym razem wydając taki dźwięk, jaki wydaje ostrze lancy, padając na hełm miedziany. Zaraz też tym owocom złotym porosły po dwa wielkie skrzydła nietoperza i poczęły się ruszać... Potem wyrosły im oczy, uszy, pyski... i stały się jakby trupiemi główkami ze skrzydłami nietoperza... Pies zaszczekał po raz drugi, ale już trochę bliżej... Drzewo zatrzęsło się w swych podstawach, skrzydła poruszyły się, głowy poczęły krzyczeć, liście pokryły się potem, a każda kropla tego potu spadła zimna, zimna, zimna, jak lód, na czoło Karolowi... Wtedy Karol chciał powstać i uciekać, ale pies zaszczekał po raz trzeci... ale już bardzo blizko... tuż, tuż... I Karol uczuł, że pies położył mu się na nogach i obezwładniał go swym ciężarem... i podnosił się coraz, wyżej i wyżej, aż na piersi Karola, a ciężki był, jak góra!... Karol chciał go zepchnąć rękoma, a pies lizał mu ręce językiem swym lodowatym... O! Karolowi zimno... zimno... zimno!...
— Może, gdyby się Karol położył — rzekła Odetta — byłoby mu cieplej?...
Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/133
Ta strona została przepisana.