Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Więc ty nie opuszczasz mnie z własnej chęci, Odetto? — zapytał król, podnosząc żywo głowę.
— Życie moje do ciebie należy, Najjaśniejszy panie, i szczęśliwa byłabym, żebym je poświęcić mogła, aż do ostatniego dnia, do ostatniej kropli krwi mojej.
— I któż się poważa oddalać cię ode mnie?
— Najprzód królowa, o ile mi się zdaje, a potem stryjowie twoi, Najjaśniejszy panie, książęta de Berri i Burgundyi.
— Królowa, stryjowie moi!... Ci, którzy mnie opuścili w dniach moich cierpień! Oni!
— Tak, królu miłościwy.
— Ale nie ty, Odetto! Ty sama nie pragniesz mnie opuścić!?
— Ja nie mam innej woli, jeno wolę pana mojego i króla. Co on rozkaże, uczynię!
— A więc ja ci rozkazuję pozostać! — zawołał wesoło Karol. — Powiedz, Odetto miła, a więc ten pobyt nie jest ciężarem dla ciebie, dziecię drogie?... Więc staranność twoją i troskliwość około mnie nie tylko litość powoduje? Och, gdyby tak było, Odetto! jakże byłbym szczęśliwy! Spojrzyj na mnie, droga, nie ukrywaj swej twarzy przed spragnionym jej widoku wzrokiem moim!
— Królu! Panie! ja umrę ze wstydu!
— Czy wiesz, Odetto — mówił król, biorąc w swe dłonie obie jej ręce i przyciągając ją ku sobie — czy wiesz, żem ja już przywykł widzieć cię ciągle przy sobie; wieczorem, gdy zasypiam; we śnie, gdy marzę; rano, gdy oczy otwieram! Czy wiesz, że ty jesteś aniołem stróżem mego rozumu, żeś ty różdżką czarodziejską rozpędziła duchy nieczyste, które wyły dokoła mnie i w mocy mnie swojej trzymały? Dnie moje tyś rozjaśniła, noce moje tyś uspokoiła! O, Odetto! czy wiesz ty, że wdzię-