Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/141

Ta strona została przepisana.

czność nie jest dostateczną dla spłacenia długu tych dobrodziejstw! Odetto! czy wiesz ty, że ja cię... kocham!?
Odetta wydała okrzyk trwogi, wyrwała ręce z dłoni króla, ale cała drżąca odejść z przed jego oblicza nie śmiała.
— Panie mój miłościwy! królu! Cóż to ja usłyszałam!!
— Usłyszałaś tę prawdę — mówił dalej Karol — że teraz niezbędną już jesteś dla mego życia. Wszakże to nie ja poszedłem szukać cię w twojej celi, nie ja cię sprowadziłem do swego boku. Nie wiedziałem nawet, że istniejesz! Tyś sama, duszo anielska, przeczuła, że tutaj cierpienie gości, i tyś przybiegła na ratunek. Winienem ci wszystko, ponieważ winienem ci rozum mój, który jest moją władzą, moją siłą, mojem królestwem, mojem panowaniem! A jeśli pójdziesz, pozostawisz mnie takim, jakim mnie zastałaś! Rozum mój i zdrowie moje odejdzie wraz z tobą. O! czuję już! Na samą myśl, że cię utracę, myśli moje się mieszają...
Podniósł ręce do czoła.
— O Boże mój, Boże! — zawołał z przerażeniem — czyż znowu mam zostać Szalonym!? Boże, Panie wielki, mniej litość nade mną!
Odetta przerażona rzuciła się ku królowi, wołając z przerażeniem:
— O królu! nie mów w ten sposób!
Karol spojrzał na nią oczyma pełnemi strasznej grozy.
— O Panie! nie patrz na mnie tak. To jest ten sam wzrok, jakim w szale swym patrzyłeś na mnie, a który takim mnie strachem i żalem przejmował.
— Zimno mi bardzo — rzekł Karol.