Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/145

Ta strona została przepisana.

tej mowy serca, znamionującej uczucie tak niespodzianie rozwinięte, podobne do tych kwiatów, które rozwijają się w ciągu jednej nocy.
— Zaiste, dziwna z ciebie dziewczyna, Odetto — rzekł książę — byłabyś istotnie aniołem, zesłanym z nieba, gdyby to, co mi mówisz, było prawdą. Ale ja pragnę temu wierzyć: przepraszam, że cię obraziłem, daruj mi, bo i — ja ciebie bardzo kochałem!...
— A ja, panie!... O! żebyś to ty był tym nieszczęśliwym!...
— O! Karolu, Karolu! — zawołał książę, uderzając się w czoło.
W tej chwili wszedł król. Dwaj bracia rzucili się sobie w objęcia; doktór Wilhelm szedł za królem.
— Mości książę — rzekł — chwała Bogu! oto król jest zdrów. Oddaję go wam, lecz od tej pory niechże się strzegą zasmucać go, rozgniewać lub pracą przeciążać, gdyż umysł jego nie jest jeszcze dosyć silny, a zwłaszcza — dodał, spoglądając na Odettę — nie rozłączajcie go z jego aniołem stróżem. Dopóki ona będzie przy nim, ręczę za wszystko.
— Mistrzu Wilhelmie — odpowiedział książę — za mało cenicie potęgę wiedzy waszej, a i ona przecież jest także niezbędną dla króla. I wy przy nim odtąd pozostawać musicie.
— O! miłościwy książę — odparł Wilhelm, wstrząsając głową — ja jestem już siwym i słabym starcem, niezdolnym do znoszenia dworskich trudów. Pozwólcie mi wrócić, Mości książę, do miasta mego Laonu. Spełniłem przeznaczenie moje, teraz odejść mogę w spokoju.
— Mistrzu Wilhelmie — rzekł książę — wynagrodzenie usług waszych należy do książąt stryjów i spodziewam się, że wynagrodzeni będziecie pięknie i hoj-