— Co to jest? co ci się stało, dziecię drogie, że drżysz tak cała i bledniesz?...
— Ach, panie miłościwy — odrzekła Odetta — sądziłam, iż stałeś się pastwą płomieni i oto życie ze mnie ucieka!...
Odetta, wymawiając te słowa, istotnie sądziła, że umiera, zemdlała bowiem, a Karol wziął ją na ręce i złożył na łóżku, z którego przed chwilą wstała. Joanna prysnęła jej na twarz kilkoma kroplami wody, Odetta otworzyła oczy.
— Ach! — zawołała, zarzucając ręce na szyję kochanka — ach! mój Karolu, mój panie, więc ty żyjesz?...
Całe życie tej anielskiej istoty skupiło się w jej oczach.
— Moje ukochane dziecię — rzekł król — żyję jeszcze i żyję po to, abym cię kochał.
— Abyś mnie kochał?...
— O! tak.
— Jak to miło być kochaną, lżej umierać — wyrzekła smutno Odetta.
— Umierać? — powtórzył król z przerażeniem — umierać? oto już dwa razy powtórzyłaś ten smutny i groźny wyraz. Więc ty cierpisz, więc ty chora jesteś? Dlaczego jesteś tak blada?
— Pytasz się, panie mój? — odrzekła Odetta. — Nie wiesz zatem, że straszna wiadomość rozeszła się po całem mieście, że i tu dostała się tak, jak i wszędzie; nie wiesz, że wśród nocy rozległ się krzyk okropny, krzyk, który słyszano na obu końcach Paryża: „Król nie żyje!“... Czy pojmujesz, panie, że gdy usłyszałam te słowa,