Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/159

Ta strona została przepisana.

ścił swoją komnatę, wyszedł spiesznie z pałacu św. Pawła, skierował się w stronę ulicy des Jardins, lecz gdy już zdala obaczył dom, do którego dążył, zatrzymał się nagle, drżąc na całem ciele. Po chwili poszedł dalej, ale tak wolno, jakby już szedł za pogrzebem. Doszedł nareszcie, zawahał się na progu, gotów wrócić do pałacu i czekać nadejścia wieści, którą mu doktór przysłać przyrzekł. Wreszcie bezwiednie wszedł na schody, doszedł do drzwi, do których przyłożywszy ucho, usłyszał jakieś krzyki.
Po upływie kilku minut krzyki te ucichły, a matka Joanna podniosła nagle zasłonę, poza którą klęczał król.
— Co słychać? — zapytał wtedy z niepokojem. — Odetta, jak się miewa Odetta?
— Już wszystko minęło. Odetta czeka Was, miłościwy królu.
Król wbiegł do komnaty, śmiejąc się i płacząc zarazem, lecz zatrzymał się w jednej chwili przy łóżu, na widok Odetty, która spoczywała, trzymając w objęciach nowo na świat przybyłą dzieweczkę[1]. Biedna Odetta była tak blada, że przypominała posąg, wykuty z marmuru. A jednak, mimo wycieńczenia i bladości, na ustach młodej matki igrał uśmiech pełen słodyczy i nadziei, jeden z tych uśmiechów, jakie tylko matka mieć może dla swego dziecka; uśmiech, na który składały się miłość, modlitwa i wiara.

Widząc wahanie się Karola, zebrała resztki swoich sił, a podnosząc dziecinę, rzekła:

  1. Dzieweczka ta, później znana pod imieniem Małgorzaty de Valois, została żoną J. M. pana de Harpedane i dostała na wiano ziemię Belleville w prowincyi Poitou.