dzonym. Próbowałam krzyczeć, myśląc, że usłyszysz mnie, ale głos zamierał mi w gardle, ramiona drętwiały i czułam, że mi się z rąk wymykasz. Jeszcze dwa ruchy skrzydeł, a już byłabym przy aniele, przewodniku moim, dotykałam go prawie! Wyciągnęłam rękę, aby pochwycić skraj jego szaty; był to ostatni wysiłek. Dłoń moja spotkała jeno obłok z wodnistej pary, nie mający siły, ani nie dający oporu. Ramię, na którem cię niosłam, opadło omdlałe i widziałam ciebie, Karolu, królu mój i panie, lecącego w przepaść bezdenną. Wtedy wykrzyknęłam z przerażenia i w tejże chwili obudziłeś mnie... Dzięki ci, dzięki za to!...
Przycisnęła usta do twarzy Karola i zmęczona snem tym strasznym, ulegając znużeniu, zamknęła znowu oczy.
Król patrzył na nią, gdy zasypiała. Przez, kilka chwil czuwał jeszcze nad nią z obawy, aby jej inna jaka nie dręczyła mara senna. Potem zdawało mu się, że pod jego czaszką dziwne jakieś dzieją się rzeczy; przedmioty, które go otaczały, zaczęły jakby tańczyć i krążyć dokoła; krzesło, na którem siedział, chwiać się zaczęło. Chciałby podnieść się, otworzyć okno, odpędzić od siebie ten owładający nim obłęd, ale potrzeba-by obudzić Odettę — Odettę, która tak spokojnie spała na jego ramieniu, której usta zbladłe lekkie wydawały tchnienie i której dwie godziny snu spokojnego siły wrócić mogły. Król nie miał na to odwagi. Karol położył głowę na poduszce, obok głowy Odetty i zamknął oczy. Po chwili usnął też...
Po godzinie snu obudziło go uczucie lodowatego zimna. Głowa Odetty opadła na jego policzek i w tem właśnie miejscu uczuł to straszne zimno. Poczuł, że ciężar jej ciała przygniata go.
Chciał ją unieść i złożyć na poduszkach i spostrzegł,